Immunitet lekarski


Wiedziałam, że będą strajkować.

Nie dlatego, że jestem jasnowidzem, ale dlatego, że już w lutym lekarze zapowiedzieli, że w lipcu trochę się rozerwą i powalczą. Wiedziałam także dlatego, że w mediach pojawił się Krzysztof Bukiel a on zawsze pojawia się "przed" jak anioł wojny zapowiadający problemy. Kiedyś napisał na prawicowym portalu, że nieetycznie jest.. nie strajkować. Dlatego Bukiela nie ma przy konsultacjach rządowych ze środowiskiem gdy przygotowuje się program zmian (po co?) za to jest zawsze by oprotestować zmiany. Taki to sposób na zachowanie świetnie płatnej posady jaką jest przewodniczenie związkowi zawodowemu lekarzy.

Ale o Bukielu tylko na wstępie.

O co tym razem idzie najbardziej uprzywilejowanej grupie zawodowej w Polsce?

Jak zawsze o kasę. Tą sama kasę, którą państwo chce odzyskać na wypadek lekarskiej pomyłki przy wypisywaniu recept. A mówiąc prościej – kasie jaką państwo chce wyegzekwować za kanty robione na receptach.

Pierwsze, zimowe starcie z lekarzami przegrało państwo, a minister Arłukowicz zawinął się ze strachem w oczach i zniknął z mediów na kilka miesięcy. Obywatele zaś, dzięki mediom, dowiedzieli się z czego składa się recepta, którą rubryczkę trzeba wypełnić a także posiedli wiedzę jak wypisać poprawnie receptę na lek refundowany (kliknij by zobaczyć jakie to proste). Wiedza przyswojona przez prosty lud okazała się zbyt trudna dla ludzi po kilkuletnich studiach i rozochocona wygraną a wścieknięta na media brać w białych fartuchach zapowiedziała, że w lipcu dobije tych, którzy wolność jej odbierają i jakieś zakazy wymyślają.

A że czas płynie nieubłaganie – tak wczoraj zaczął się lipiec.

I wczoraj zaczął się kolejny strajk. Strajk o to, że lekarz, który potrafi wypisać receptę w państwowej przychodni dostaje amnezji po przekroczeniu progu swojego prywatnego gabinetu i nie wie co z tą cholerną receptą zrobić. Zjeść, podrzeć czy może powiesić na sznurku do prania.

Dlatego na okoliczność tego skomplikowanego działania - pacjent, który przyjdzie z wizytą do prywatnego gabinetu pana doktora nie dość, że zapłaci setkę za to, że przyszedł - to jeszcze dowie się, że musi zapłacić pełną cenę za lekarstwo ponieważ Tusk jest zły i ma wilcze oczy. I nieważne, że pan doktor podpisał umowę z NFZ na wydawanie recept z wypisanymi lekami refundowanymi.

Pan doktor ma swoje, nowe recepty, które środowisko lekarskie sobie nadrukowało na okoliczność strajku (za czyje pieniądze?) i na tej recepcie stuknie pieczątką „ refundacja do decyzji NFZ” zamówioną parę miesięcy temu także na okoliczność strajku (za czyje pieniądze?).

Pacjent - jeżeli jest głupi - przyzna panu doktorowi rację, że Tusk jest wredny i ma wilcze oczy i pokornie zapłaci w aptece pełne 100% ceny leku. I będzie współczuł panu doktorowi (a nie sobie) że tak mu się źle wiedzie.Jeżeli pacjent jest mądry to wyrwie panu doktorowi z gardła właściwą receptę lub wyrwie z szuflady pana doktora (a nie z kasy fiskalnej) swoje 100 zł za wizytę i pójdzie po właściwą receptę do szpitala czy innej przychodni.

Tyle w temacie współczucia pacjentów pokornych i głupich oraz tych mądrych, którzy walną ręką w biurko i zażądają tego co im się należy a za co pan doktor ma płacone. Ponieważ pacjenta wielkie g.. obchodzi brak porozumienia między lekarzami a ministerstwem.

Minister Arłukowicz by uniknąć kłopotów dostosował się do prawie wszystkich zastrzeżeń lekarzy. Zmienił nawet prezesa NFZ a każdy, kto przejmie tą funkcję wie, że stawia na szali swoją wiarygodność ponieważ NFZ odpowiada za pieniądze publiczne. Kompromis z lekarzami poszedł dalej i ustalono, że jeżeli lekarz popełni błąd na recepcie (świadomie czy też nie) zapłaci tylko dwie setki kary.

Ale pan minister nie wie, że w całej tej sprawie nie chodzi o poprawienie sytuacji w służbie zdrowia tylko o tak zwane świętokrowie grupy lekarzy, którym nie chce się pracować, za to chce się wyciągać dodatkowe korzyści z tego, że noszą białe kitle. Więc zmuszanie ich do wypisania tańszego leku, które refunduje państwo a nie tego, za które dostaną np.: prezenty od firm farmaceutycznych jest dla nich wielką stratą.

Pan minister nie wie, że nawet jeżeli zgodzi się na wszystkie 10 punktów, które zgłosiły związki lekarskie to i tak strajk będzie trwał ponieważ związki zawodowe przypomną sobie, że fajnie by było dostać jeszcze podwyżkę o jakieś kilka setek.

Pan minister nie wie, że niektórzy są słabymi lekarzami i słabo dolą w prywatnych gabinetach, ale świetnie im idzie na barykadach. I na tych barykadach z przyjemnością pozostaną. Zawsze to 7 tysięcy miesięcznie do łapy za przewodniczenie związkom.

A babcia z marną emeryturą będzie liczyła pieniądze przy okienku.

Więc może pan minister pokaże wreszcie, że wie po co dzierży tekę ministra zdrowia i za co bierze pieniądze. Może pokaże Polakom, że ma jaja i potrafi twardo trzymać podległe mu grupy zawodowe. Ponieważ społeczeństwo ma pewnie już dość lekarzy ględzących o strajkach dla dobra pacjenta. Ale przede wszystkim ma dość świętych krów w naszym kraju.

PS. Przeczytałam w gazecie, że w lekarzy greckich uderzył kryzys i.. biorą mniejsze łapówki. Nie wiem dlaczego ta absurdalna informacja skojarzyła mi się z moralną postawą naszych strajkujących lekarzy.

Dyskusja na:   Salon24   i   TokFm










.
.

.